piątek, 26 lipca 2013

Chapter Four

 Szybkim krokiem podążałem w stronę bramy parku co rusz pocierając nagie łokcie, które nieustannie muskał zimny, kwietniowy wiatr. Pogoda na wyspach nie jest ideałem, a szczególnie nie dla mnie i mojej tendencji do przeróżnego rodzaju przeziębień. Doprawdy, nie ma nic bardziej irytującego od huśtawek nastroju matki natury i  pogody zmieniającej się  z godziny na godzinę.
   Rozmowa z brunetką lekko podniosła mnie na duchu... ha, kto by pomyślał, że zupełnie obca osoba nawet nie znając twojej historii tak może doradzić. Cóż, czasami wydaje mi się, że oprócz demonów na ziemię zsyłane są również anioły, które w momentach zagubienia pomagają.  Jednak ludzie postrzegani za tych dobry często okazują się zjawami z koszmarów.
  Jak więc odróżnić człowieka pomyślnego od złego? Niewątpliwie nie można kierować się pierwszym wrażeniem, a trzeba ich ”dogłębnie” poznać bez zbytniego przywiązywania się.  W takich sprawach nie można sobie pozwolić na przyjaźń czy miłość od pierwszego spojrzenia ponieważ to zbyt często okazuje się zgubne. Nikomu nie ufać i trzymać się w całości, czyli po prostu być zdanym na siebie.
  Minąłem ostatni zakręt prowadzący na naszą dzielnice przyśpieszając jeszcze bardziej, o ile to było możliwe. Uczucie bycia obserwowanym to wielka dziura w psychice, nawet nie potrafię się do tego przyzwyczaić. Pośpiesznie minąłem ogrodzenie posesji niezdarnie się potykając przy tym. Chciałem już być w ciepłych murach, z dala od problemów.

*

- Horan ? Gdzieś ty był? – zaraz po zamknięciu drzwi do uszu dobiegł mnie znany głos. Czyżby znowu coś zepsuli? Może i menagerowie ”wymodelowali” Liam’a jako wielkiego tatusia, ale  w rzeczywistości przestrzegamy zasadę ”Jeden za wszystkich – wszyscy za jednego” gdyż bez wzajemnej pomocy wszyscy zginęlibyśmy jak szare myszy. – Bo jest taka sprawa… Olly się lekko wnerwił – wychudzona postać Hazzy wychyliła się zza framugi drzwi niczym małe dziecko gdy zbiło wazon.
- Lekko? – zmarszczyłem brwi zdejmując buty i rzucając je niedbale w kąt, z wyrazu jego twarzy nie wyglądało to na ”lekko”
- Wiesz… trochę bardziej jak lekko… ta, trochę... – Styles nerwowo stukał palcami w ścianę próbując znaleźć odpowiednie słowa – On chciał wrobić w coś Grimmy’ego i Demi, a my nie zgodziliśmy się na pomoc więc… -Harry nadal nie mógł dojść do sedna,  zresztą nie dziwię mu się… Ten palant chciał wrobić  nie tylko naszego przyjaciela, ale i Lovato mieszając w to dodatkowo nas! Szczyt chamstwa, ale to przecież Murs…
- Więc mało zadowolony Olly postanowił wkopać również i nas bez niczyjej pomocy – do rozmowy wtrącił się Liam siadając na beżowej kanapie obok pozostałej trójki, Hazz nadal oparty o ścianę zawzięcie myślał.
  Chce nas wkopać? Czy on sobie żartuje? Cóż, Murs już wiele razy zaskakiwał nas swoimi chorymi pomysłami, ale takiego planu jeszcze nie było. Ma zamiar nas po prostu skłócić, wywalić z firmy, a może zabić? Do tego jeszcze wchodzi w to Grimshaw i Demi. Siedem osób na samego, biednego Olly’ego. Jakie mamy więc szanse? Odpowiedź jest prosta: żadne.  Przez listę moich znajomości przeciągnęło się już wiele osób, ale jak dotychczas najbardziej zachłanną i pełną nienawiści był nasz jakże miły kolega z pracy. Nie patrzy ani  na wiek, ani płeć, ani co ta osoba dla niego uczyniła… on ma po prostu znajomości, więc czuje się niezwykle  ”wyższy”.
Weszliśmy do pokoju pracy, gdzie najczęściej trenowaliśmy przed nagrywaniem piosenki lub koncertami. Pomieszczenie oświetlały dziesiątki małych żarówek w ścianach i na suficie, nie dawały one dużo światła, więc panował tu lekki półmrok. Jednak zarówno ściany pomalowane na perłowy kolor jak i jasna podłoga dodawały miłego klimatu temu miejscu, choć nawiasem mówiąc ciemny, wyrazisty stół, wcale go nie odbierał.
- Co dokładnie powiedział? – skupiłem swój wzrok na moich towarzyszach.
- Chce nas po prostu wywalić, nie zdradzał tajników planu… – Zayn teatralnie przewrócił oczami. Naprawdę Zee? Nawet  w takim momencie?
- W takim razie my też zadziałamy… Mamy Grimmy’ego, Demi i nas samych… możemy przecież pobić Murs’a jego własną bronią czyli wrobić go… Cóż, nie zważając na to, że jego nie da się przechytrzyć…  – z tego co wywnioskowałem Harry miał plan, czyżby cicha woda zerwała brzegi? – wredna poczwara…
- Wrobić Mursa? Czy wy się słyszycie? Ten plan to kupa szlamu! Może i coś moglibyśmy zacząć, ale to skończy się tragicznie… Choć… do stracenia już i tak niczego ważnego nie mamy… Wiesz Styles… cokolwiek Ci po tym kudłatym łbie łazi ja zaryzykuję. Masz moje zaufanie – zmieszany Lou wstał po czym poklepał przyjacielsko Hazzę po plecach dając mu otuchy.
- Może to  nie jest genialny plan, ale cóż… – Hazz rozłożył wielką mapę na stole patrząc na każdego z nas, świetnie, niczym w filmie…
  - W poniedziałek jedziemy na jeden z festiwali, gdzie będziemy mieszkać wszyscy w jednym hotelu. To będzie nasza najlepsza szansa, więc jej nie zmarnujemy, okey? Damy radę! Patrzcie. –Styles wodził palcem po papierze pokazując szczegóły planu.
  Mieliśmy podłożyć mu kartkę i nakierować ją na szefa. Można powiedzieć ”głupie”, ale to nie byle jaki plan. Na kartce miał być zwarty spis wszystkich wkrętów i oszustw Murs’a, których zresztą było całkiem sporo. Sprytne, ale trudne. Tak czy owak wymaga to od nas maximum poświęcenia i dużo wyrwanych włosów na głowie ze stresu.
- Plan dobry. Ba! Bardzo dobry, ale… skąd weźmiemy tą cholerną kartkę? Przecież musi być identyczny charakter pisma, podpis…
- Od samego Olly’ego… pisze taki spis, widziałem.  Jego turkusowy notes to lista ofiar i planów – Hazza szybko odpowiedział na pytanie Liam’a machając rękami w różne strony. Ach, czyli jednak moje podejrzenia o pamiętniku nie były prawdziwe... Świetnie, wiszę teraz Sykes'owi cztery dychy i moją dumę! 
  Cóż, może jednak Harry nie jest taki tępy na jakiego wygląda i potrafi kombinować? Jedno jest pewne, dużo się dowiem podczas tego wyjazdu o moich jak dotychczas dobrze znanych przyjaciołach.  Teraz nie tylko Murs knuje na  tysiąc sposobów, ale i my.
   Reszta tygodnia czyli czwartek, piątek, sobota oraz niedziela minęła na na poprawkach planu i pakowaniu. Powiadomiliśmy o tym Nicka oraz Demi, ku mojemu, wielkiemu zdziwieniu zgodzili się  i podjęli pracę nad tym. Przesiedzieliśmy dwie, równe noce w pokoju pracy aby udoskonalić każdy szczegół i wszystko jeszcze raz rozplanować. Nie powiem –  wymęczyło i to doszczętnie – jednak ten plan musi się udać, musimy wywalić Murs’a i jego czarne zamiary.

  Cała ta idea polegała na kupieniu identycznej walizki jaką posiada Olly, ”przypadkowym” pomyleniu bagaży, zabraniu notesu, a potem jak gdyby nigdy nic oddaniu torby pod wszystkim dobrze znanym pretekstem ”Oops, przepraszam… niechcący”. Następnie musimy zapakować ”Archiwum X” do koperty i anonimowo podrzucić ją szefowi. Ot cały pomysł, musimy mieć tylko nadzieję, by szef nie zlekceważył tego i to wszystko nie okazało się syzyfową pracą. To będzie ciężki wyjazd.


*

  Jak dotychczas bardzo bohatersko do tego podchodziłem. Rządziło mną panowanie, przecież wszystko było dokładnie zaplanowane więc czym niby miałbym się bać, prawda? Cóż, mój idiotyczny mózg ubzdurał sobie, że jednak, że lecę na księżyc zabijać gang narkotykowy. W poniedziałek rano obudziłem się z nieprzyjemnym bólem dołu brzucha znanym również jako stres. Trzęsące się dłonie, blada i niepewna twarz, roztrzepane włosy oraz niezwykła chęć zwrócenia wczorajszej kolacji – krótki opis mnie. Nigdy tak nie miałem, przysięgam na Boga! 
  Teraz w oczach staje mi styczeń 2010. Szum, podekscytowanie i miliony ludzi, a w środku nich mały, bladym trzęsący się chłopak, który próbuję być myślami jak najdalej ponieważ strasznie się boi, ale nie tak jak dzisiaj.. Co prawda siedziała obok mnie Ma trzymająca mnie za rękę. Szesnastoletni dwudziestoletni chłopak, który potrzebuje obecności mamy, ach. Tak, czekam na śmiechy, ale ta pięćdziesięcioletnia Irlandka jest całym moim światem, szkoda tylko,  że ona już nigdy nie powie tego o mnie. Zapewne teraz siedzi sobie obok Dave'a uśmiechnięta z wnukiem na rękach co rusz wspominając jaki to on jest podobny do Greg'a. Ona go kochała i kocha nadal całym sercem, bo przecież to jej ukochany starszy synek. Nie mam jej tego za złe, ma prawo mieć mnie w dupie po tym jak ja ją miałem przez te chore dwa lata.  
  Żałuję, żałuję cholernie tego wszystkiego, lecz co się stało już się nie odstanie. Teraz już nie ma przeszłości, jest tylko teraźniejszość i przyszłość, o którą muszę dbać. Dlatego teraz zjada mnie stres, ale cóż, muszę walczyć o swoje.

***

Edit: Jest, jest, jest! Tak długo oczekiwany, jest! Cóż, tyle co tu mogę powiedzieć to to, że najprawdopodobniej moja rodzina wraz z moimi znajomymi ma podpisaną umowę przeciwko temu blogowi i robią wszystko żebym dodawała rozdziały z opóźnieniem. 
Edit2: Dla sprostowania: W rzeczywistości UWIELBIAM Olly'ego Murs'a i jego muzykę, serio. Tak naprawdę to sama nie wiem dlaczego robię tu z niego takiego chama :< 
  

piątek, 19 lipca 2013

Chapter Three

  Bezwładnie osunąłem się po zimnej, łazienkowej ścianie próbując zahamować łzy.  Nie są to już zwykłe, pojedyncze krople, a całe potoki, które raz po raz coraz bardziej  moczą moją koszulkę.  Czym sobie zasłużyłem? Dlaczego zawsze kiedy chcę dobrze wychodzi źle? Mimo swojej zachłanności i głupoty nigdy nie wyrządziłem nikomu krzywdy. Pomagam i wspieram znajomych, a mimo to zawsze jestem obiektem wytykania palcami i pośmiewiska. Moje szczęście, a raczej jego brak zabija od środka. „Ten najgorszy!’’ ;  „Nic nie potrafi!” ;  „Brzydka świnia’’ ;  „Po co zatruwasz ten świat?”. Widzisz? Nikt mnie nie chce.
  Znasz to uczucie kiedy ból psychiczny jest jeszcze bardziej obciążający od fizycznego?  To tak jakby miliony szpilek wbijało się w twoją podświadomość, wiesz, że Cię boli, ale nie masz pojęcia gdzie. Do tego jeszcze dochodzą nagromadzone myśli. Wszystkie złe słowa na Ciebie, które usłyszałeś zbierają się w całość i wykańczają. Nie myślisz o tym, że to już minęło i nie wróci, ponieważ to ciągle siedzi w twojej pamięci. Wtedy są tylko te złe rzeczy.  To tak jak niemalże czarny dym dla astmatyka, dusi i nie daje nabrać do płuc cennego powietrza, które i tak jest już zatrute.
  Depresja. Coś, co zabiera uśmiech z twojej tworzy i robi z Ciebie jeden wielki wrak. Czujesz się jak niepotrzebny samochód na złomowisku, który zostanie jedynie rozebrany na części warte grosze. Nie masz ochoty na nic, nawet oddychanie sprawia trudności. Uśmiech i szczęście to nieznajome frazy, które nie mają żadnego zastosowania w rzeczywistości, a smutek staje się normą. Siły i ochota na przeróżne rzeczy odchodzą w dal, zostaje ci tylko samotność i poduszka. Wbrew pozorom to nie przeszkadza, a cieszy? Cóż, czujesz pewną satysfakcję z tego, że możesz być sam i nie słuchać zbędnego gadania innych. Po pewnym czasie kiedy już nic nie jesz, ani nie wychodzisz z domu chcesz z sobą skończyć. Nie, cięcie się już nie wystarcza. Jedyna opcja to gruby sznur na szyi. Chciałem, próbowałem, ale cóż… jestem tchórzem.
  Opornie podniosłem się sięgając bladą ręką  do szafki. Błądziłem dłonią w poszukiwaniu potrzebnego przedmiotu – zimnego, ostrego kawałka metalu. Ulżyło mi kiedy miałem już go w posiadaniu.  Mała, cała chowająca się w dłoni żyletka jest w pewnym stopniu odreagowaniem i ulgą.  Tak, wiem, że nie jest to najlepszym wyjściem, ale co mam zrobić kiedy staje się powoli moim uzależnieniem? Ciągle zatapiając się w czarnych myślach musnąłem chłodnym przedmiotem po nagdgarstu. Poczułem niedosyt więc zwinnie powtórzyłem czynność kilka razy mocniej tym samym przeciągając ją. Zapiekło, tak cholernie mocno, ale nie dałem lękowi wygrać.  Znowu, tym razem wyżej powtórzyłem czynność. Przeszył mnie ogromny ból, ale w końcu taki był mój cel. Jestem cykorem i nie chcę się zabić, ale widzę jak nie jestem potrzebny więc sprawiam sobie to niemiłe uczucie.  
  Razem z łzami zaczęła powoli sączyć się krew. Tak bardzo nie cierpię w sobie tej słabości. Nie lubię widoku tej czerwonej cieczy, przeraża mnie,  ale daje też uczucie wygranej. Wygrałem z samym sobą i pokonałem wewnętrzny, zabijający lęk.  Cóż, możecie wziąć mnie za głupca, ale po prostu muszę… zresztą nie jestem jedyny. Ludzie, którzy drwią z okaleczającymi się są co najmniej głupi. Jak kogoś mogą śmieszyć problemy? Powiedz mi: Jak? Życie jest okrutne dla nas. Każdy przeżywa swoje osobiste piekło we własnym wnętrzu. Bijemy się z myślami, walczymy ze zdrowym rozsądkiem, odczuwamy przeróżne rodzaje bólu… Dlaczego bliźni zapewniają nam do tego drugą serię okrucieństwa?
  Złapałem kawałek papierowego ręcznika próbując zatamować napływ krwi.  Zrobiłem to bardzo szybko, cóż, pomijając fakt, iż wyczerpałem już maximum tej cieczy bo siedziałem w istnej kałuży.  Pozostało mi jedynie wytrzeć podłogę, aby nikt się nie dowiedział i okryć rany bandamką, nie chcę milionów pytań.
  Po wykonaniu wszystkich potrzebnych czynności położyłem się spać. Ten dzień był zdecydowanie zbyt męczący. Cóż, już i tak wszystko odreagowałem.  Teraz pozostało tylko zasnąć i odłączyć się od wszystkiego.

  -Nialler! Wstawaj! –ze słodkiego snu wybudziły mnie nagłe wstrząsy, dziękuję. Ospale otworzyłem oczy próbując przyzwyczaić się do światła, zawsze mam z tym wielkie problemy i przez to strasznie trudno mi się wstaje.
-Już… –jęknąłem chowając głowę w poduszkę.
  Nie ma nic gorszego niż poranne wstawanie, prawda? Znienawidziłem poranki już doszczętnie.  Najgorsze jest to uczucie kiedy wstajesz z myślą, że nie masz dla kogo. Niektórzy wstają bo mają rodzinę, drugą połówkę, czeka ich świetna praca, znajomi… Ja nie mam niczego oprócz grubych milionów. Ale co mi po nich? Nie przytulą mnie i nie powiedzą „Kocham Cię”, prawda? Zwykłe kawałki papieru, za które można coś kupić. Cóż, okropne życie w strachu zabiera wszelkie myśli optymistyczne.
  Opornie wstałem po czym wykonałem wszystkie rutynowe czynności. Dzisiaj mamy „dzień wolny’’, więc spokojnie oddam zgubę tamtej dziewczynie i pozbędę się wczorajszego brudu z myśli. Obrazy z gabinetu Thomson’a ciągle uparcie siedzą w mojej głowie i nie dają za wygraną, dodatkowo siniaki, które nie należą do najmniejszych nie dają zapomnieć. Moje życie to dno.
  
*

  Powoli schodząc na dół zauważyłem postać Murs’a. Chłopak siedział wygodnie oparty o blat kuchenny wpatrując się w moich przyjaciół. Co u licha? Czyżby ten łajdak próbował znowu podłożyć mi jakąś świnię?
-Horan! Jak miło Cię widzieć! –wykrzyczał zanim zdarzyłem zejść ze schodów. –Gdzieś ty się podziewał blondasie? Siadaj! – z chytrym uśmieszkiem pokazał mi miejsce obok siebie. Ach, czyli już pewnie zapomniał o wczorajszej sytuacji?
  Ignorując słowa i gesty Olly’ego otworzyłem lodówkę w celu znalezienia czegoś co mogłoby zostać moim śniadaniem. Długo „błądziłem” po lodówce, jednak ostatecznie mój wzrok utkwił w małym pudełeczku z jogurtem. Nie czekając zachłannie upiłem łyk gęstej cieczy spoglądając na moich towarzyszy, którzy podobnie jak ja ignorowali Murs’a.
-Więc.. chłopaki… podobno Grimshaw próbuje coś na szefa… A to niedorzeczny facet! Najpierw oplata go sobie wokół palca, a potem…- brunet nawijał jak najęty co rusz gestykulując rękami. Czyżby teraz próbował załatwić Nick’a? Och, ten pedał wiele razy mi podpadł, ale jest moim przyjacielem i go nie wystawię! Murs’owi się chyba w tym jego jadowitym łbie przewraca żeby angażować w to nas!
-Olly… zdaje ci się kochany –Lou potrząsnął przecząco głową –Każdy z nas doskonale zna Grimmy’ego i raczej to tylko plotka –delikatnie poklepał chłopaka, który, aż żarzył od złości.  Och, Tommo, on zaraz cię ukąsi, uważaj. 
   
*
  
  Cały zziajamy biegłem przez Hyde Park, na śmierć zapomniałem o tym spotkaniu! Oczywiście po drodze musiałem zapomnieć o torebce, potem wybiegłem bez buta i tak to szło… Nie lubię zawodzić ludzi, to jest nie fair, ale tym razem będzie dobrze, prawda?
  Ledwo zipiąc odszukałem sylwetkę dziewczyny. Cholera, ledwo ją znam, a już wyłapałem ją w tłumie, to się nazywa spostrzegawczość! W mgnieniu oka znalazłem się przy niej z rozciągającym się od ucha do ucha uśmiechem.
-Witam –zaśmiałem się po czym wyciągnąłem czerwoną zgubę przed siebie.
-Och! Tak bardzo Ci dziękuję…- zacięła się nie znając mojego imienia, cóż…
-Niall  -kolejny, wielki uśmiech na mojej twarzy dzisiejszego dnia ujrzał światło dzienne.

-Ładne imię, jestem Clarie –podaliśmy sobie dłonie. Była ciepła niczym woda w letnie dni. Wydawać by się mogło, że teraz powinienem wracać do domu, ale wcale nie chciałem. Dziwna, nieznana siła kazała mi zostać. Hm, z tego co wiem nie powinno walczyć się z takimi siłami.
~~~
Edit: Krótki, nudny, ale jest! Cóż, miałam dużo spraw i jakoś tak wyszło ale obiecuję poprawę! Następny rozdział przewidziany jest w poniedziałek bądź wtorek i obiecuję, że będzie dłuższy i ciekawszy!  
Edit2: Jeśli poleciłaś/eś mojego bloga to napisz! Niebawem pojawi się zakładka ''Polecam!'' gdzie będę się odwdzięczać :)
Jeszcze raz przepraszam, kochani

wtorek, 16 lipca 2013

Chapter Two

- Halo? -  usłyszałem zachrypnięty głos po drugiej stronie.  Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się chytry uśmiech, w pewnym stopniu odniosłem zwycięstwo. Cóż, jestem tylko zwykłym facetem, który z byle powodu się cieszy.
- Hej, podobno coś zgubiłaś i mam wrażenie, że to jest u mnie. Chciałbym Ci to dać, więc powiedz tylko kiedy i gdzie mamy się spotkać – wycedziłem na jednym wydechu dokładnie się wsłuchując. Może i dobry w rozpoznawaniu emocji to nie jestem, a szczególnie przez słuchawkę, ale wyczułem tą ulgę kiedy wypuściła powietrze z ust.
-Naprawdę? Dziękuję, może Hyde Park o szesnastej, ok? –jej głos niemalże pulsował od radości.
-Dobrze – powiedziałem od niechcenia po czym zakończyłem rozmowę. Hyde Park? Większego zbiorowiska fotoreporterów chyba już w całym Londynie nie ma.
   Powolnym krokiem udałem się na dół, gdzie zastałem już całą czwórkę moich wiernych towarzyszy. Jak zwykle siedzieli w cichy przyglądając się swoim pustym talerzom.  Zresztą, tak zawsze mijają nasze śniadania oraz kolacje. Nikt się do siebie nie odzywa, ani nic nie je. To wszystko przez ten strach, który wręcz paraliżuje. Nigdy nie wiemy co znów wymyślą dla nas menagerowie… chwilami są wręcz nieobliczalni. Kiedy jeden z nich wpadnie w szał potrafi nawet rzucić w Ciebie krzesłem… 
  Dosiadłem się do nich nakłuwając kawałek wędliny na widelec z uśmiechem na twarzy kiedy wszyscy przyjaciele patrzyli na mnie z otwartymi ustami, niedowierzali? Zapewne tak, w końcu z tego stresu nikt zazwyczaj nawet nie patrzył się na dokładnie poukładane na stole jedzenie. ‘’Niall…’’ –usłyszałem skacowanego Zayn’a, który wychylił głowę spoza Louis’ego.  Przecież nie będzie prawił mi kazań? Przecież do jasnej cholery nie idę na żadne badania żebym musiał nie jeść.
-Tak? –posłałem sztuczny uśmiech w jego kierunku.  Zbyt sztuczny. -Chyba nie muszę całą wieczność głodzić się z powodu naszej chorej pracy! Chce to skończyć, rozumiecie? Pragnę wreszcie wykonywać mój zawód jako przyjemność! –pod wpływem emocji wstałem z krzesła po czym wyszedłem. Czy oni naprawdę chcą tak żyć przez wieczność? Przecież to zabija…  

  Oparłem się o fioletową ścianę po raz kolejny dokładnie lustrując tekst na już pomiętej kartce –nowa piosenka, która ‘’kupi’’ nam miliony fanów.  Dobrze znany temat, oklepany tekst i chwytliwa melodyjka, to już robi się nudne. Chwilami zastanawiam się skąd menagerowie to wszystko biorą? Zwykłe, marne wypociny, którymi się na dodatek sami się zachwycają… Chwila! Oni cieszą się szacowanymi zarobkami! No tak, przecież jeśli nie wiadomo o co chodzi to na myśli są pieniądze.  I pomyśleć,  że to po części przez nie i moją głupotę siedzę w tym bagnie. Byłem głupi. Nie, ja nadal jestem głupi! Gdy tylko ta piekielna umowa się skończy trzasnę drzwiami wychodząc. Mogę śpiewać na ulicy, nawet żebrać byleby nie mieć już nigdy z tymi diabłami nic wspólnego.
-Horan? Szef Cię woła! – dobiegł mnie głos z końca korytarza. Co do cholery znowu? Dajcie mi święty spokój!
  Leniwie wstałem z miejsca powolnym krokiem ruszając. ‘’Migusiem!’’ –zaśmiałem się w myślach. Cóż to znowu sam Lucyfer dla mnie szykuje? Wykonałem bardzo dobrze znaną drogę, ostatnim punktem było zapukanie do samych ‘’bram piekielnych’’, uderzyłem w drzwi czekając na odpowiedź.
-Wejść! –niepojęcie niski głos wybudził mnie ze ''snu''. Nigdy jeszcze nie ociekał tak złością.
  Przeciągnąłem mosiężną klamkę w dół tym samym znajdując się w gabinecie Mr. Thomas’a.  Krwisto czerwone ściany niemalże przyprawiały o mdłości, a obrazy przedstawiające sceny z XVIII wieku sprawiały, iż wnętrzności skręcały się na sam widok. Duże, zasłonięte okno nie przepuszczało przez siebie nawet milimetra słońca co tak samo, jak brązowy, zdeptany dywan powodowało niemiłe dreszcze.   
  Za biurkiem siedział on, David Thomas, znany również jako największy kat w firmie.  Co prawda pozwolił mi spełnić marzenia, ale tym samym spowodował, iż znienawidziłem samego siebie. Jego idealnie wyprasowany garnitur jedynie połyskiwał w sztucznym świetle żarówki, a z twarzy mężczyzny nie dało wyczytać się żadnych emocji, tak jakby był wielkim kamieniem leżący na jakiejś bocznej dróżce. Spojrzałem za siebie, ale szybko tego pożałowałem. Stał za mną sam Murs, a to nie wróżyło dobrze. Czyżby i mnie wkopał?
-Siadaj blondie, siadaj –zaśmiał się z kpiną w głosie mrugając do Olly’ego. Zawsze tak mnie nazywał drwiąc sobie z mojej osoby. Czym sobie zasłużyłem? Niczym tak jak inni, on po prostu lubi być ''wyższym'' od innych.
  Zrobiłem tak jak kazał siadając na czarny, skórzany fotel naprzeciwko niego. Zdjął okulary przeciwsłoneczne dokładnie mnie lustrując. Zawsze zastanawiałem się po co u licha mu ciemne okulary w pomieszczeniu?  
- Więc… nabroiłeś chyba ostatnio. –zaśmiał się –Oj, Horan… Co Ci do tego farbowanego łba strzela to ja nie wiem… -spoglądał to na mnie, to na Mursa. Zaczynam czuć się  jak w show telewizyjnym, o co mu chodzi? Zgaduj Zgadula? –Upijasz Nick’a Grimshaw’a, łazisz po nocach i jeszcze próbujesz bić Olly’ego? Co z Tobą chłopie? –nadal opanowany głos szefa sprawił, że zadrżałem. Upiłem Grimmy’ego i łażę po nocach?! Sam się napił i odwiedził nas a potem łajza nie mógł wrócić! A co do Olly’ego to chyba uraziłem szanowną dupę pana Murs'a, słowami  ‘’Pogadamy później’.
-Szefie… –przeciągnąłem.
-Milcz! –wstał ze swojego fotela po czym momentalnie znalazł się przy mnie.
  Szybkim ruchem wymierzył cios w mój policzek, który w mgnieniu oka począł niemiłosiernie piec. Pod wpływem uderzenia upadłem na podłogę tarzając się z bólu. Kolejne uderzenia zadawał tylko nogami. Kopał w brzuch lub nogi bez żadnego umiaru. Do tego dochodziły jeszcze niestłumione śmiechy Murs’a, które wręcz zabijały od środka. Ból przeszywał mnie całego, miałem wrażenie, że umieram. On zrobił to specjalnie.
- A teraz znikaj. Już! –tyran wykrzyczał mi prosto w twarz. W głębi duszy dziękowałem Bogu, że to koniec.

  Cały obolały doczołgałem się do kuchennego blatu gdzie leżał mój telefon. Thomas wypuścił mnie później, ale dał dyspensę na wieczór, więc mogłem trochę odpocząć. Wiele razy obrywało mi się za przeróżne rzeczy, ale tak ostry jeszcze nie był. Została mi nadzieja, że to był pierwszy i ostatni raz kiedy wyładował na mnie swoją furię. Jest zdolny do wszystkiego, gdyby chciał mnie zabić, to pewne nawet nie zahamowałby się.
  Spojrzałem na wyświetlacz po czym zamarłem, szesnasta trzydzieści.  Cudownie. Nie tylko zostałem upokorzony, ale i całe moje starania na dobro odleciały.
 Do: Nieznajoma
  Przepraszam, przedłużyło mi się w pracy… Jutro o tej samej godzinie? Zrobię wszystko co mogę!

  Otarłem samotną łzę po czym ostatni raz spojrzałem na treść już wysłanej wiadomości dokładnie ją analizując. Czułem się jak ostatni dupek, który zawiódł, a przecież to tylko głupia torebka, którą chcę oddać... Nie, to nie wina torebki, a tego co się wydarzyło. Jestem ostatnią szmatą, która leży w zakurzonym kącie nikomu nie potrzebna. Zapomniana, niechciana – idealny opis mnie. Cóż, chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle. 
~*~
Edit: I jest drugi! Jak wam się podoba? Mi szczerze średnio, ale cóż, akcja się dopiero rozkręca. To przecież początki są najtrudniejsze!
Edit2: Byłabym bardzo wdzięczna gdybyście polecili mojego bloga, baardzo. W zamian za takie polecenie, zrobię to samo z waszymi blogami! 

sobota, 13 lipca 2013

Chapter One

  Usiadłem przy drewnianym blacie dokładnie lustrując filiżankę napełnioną winem. W tym momencie wydawała mi się niezwykle ciekawa i to nie tylko przez nieustające gadanie Grimashaw'a.
- Nie uwierzycie chłopaki kogo dzisiaj widziałem! Melanie! Tak, tą Mel, która pijana zaliczyła glebę na stole! - Nick założył nogę na nogę po czym wybuchnął gromkim śmiechem na to wspomnienie.
  Nigdy nie zrozumiem co go, aż tak mocno pociąga do wytapirowanych lasek w luksusowych klubach. Na samą frazę ''impreza'' pojawia się u mnie odruch wymiotny. Swąd papierosów, oślepiające błyski fleszy i alkohol to nie jest moje zamiłowanie. Cóż, może i przez pewien czas byłem tym zafascynowany, ale raczej wyrosłem już z tego przejściowego etapu.
  Poprawiłem się na krześle jeszcze dokładniej wsłuchując w rozmowę dochodzącą z salonu. 
- Stary, jedzie od Ciebie alkoholem i kto wie jeszcze czym! Nialler, odprowadź go do domu - Hazza z politowaniem popatrzył na przyjaciela po czym zatkał sobie nos. Cicha wiązanka przekleństw wyleciała przez moje usta zataczając wielkie koło. Czemu zawsze ja? Wcale nie uśmiecha mi się odprowadzanie pijanego Grimashaw'a o drugiej w nocy. 
- Horan! Stary byku, odprowadź mnie! - Ciemnowłosy wydyszał po czym bezwładnie zsunął się z beżowej kanapy. Pięknie. 
  Skórzana kurtka w mgnieniu oka znalazła się w moich rękach. Coraz częściej mam ochotę wymierzyć koksa w twarz Nick'owi, jednak dobrze wiem jakie są tego konsekwencje. Nick Grimshaw jest ulubieńcem szefa, więc za uderzenie cudeńka firmy niewątpliwie skończyłbym martwy w lesie. Cóż, choć moje życie jest  już doszczętnie zniszczone wolę się bardziej nie narażać. Grimmy ledwo zipiąc wstał na równe nogi po czym chwiejnym krokiem ruszył w moje ślady. Już widzę te jutrzejsze nagłówki brukowców...

- A, wiesz? Ostatnio przyjęli nowego barmana do tego klubu za rogiem - chłopak ciągle pocierał bolące miejsce na czubku głowy. Nie wiem czym tym razem firma go naćpała, ale skoro nie zauważył przystanku autobusowego jest to doprawdy mocne. 
- Świetnie - wymamrotałem rozglądając się na boki. Mimo bezlitośnie szybko upływającego czasu ciągle drażni mnie fakt, że ktoś ma stały podgląd na moją osobę. Najgorsze jest to, iż możesz przeczesać cały teren, a i tak nikogo nie zauważysz. Są wszędzie i mają podsłuchy gdzie się da. Dla przykładu ostatnio Liam sprzątając łazienkę znalazł jeden w wannie. Zero prywatności, prawda?
- Dzięki ci, Nialler. Kiedyś się odwdzięczę obiecuję - Grimmy poklepał moje ramię. - Ale to jak już wytrzeźwieję... - wymamrotał po chwili znikając w ciemnościach swojego domu. Zostałem sam z tym cholernym uczuciem, które się nasilało. Nie czekając rzuciłem się do biegu, pracuję w tym bagnie już wystarczająco długo aby wiedzieć do czego są zdolni. Przez samo szlajanie się po nocy mogę zostać skrócony o głowę. 
-Dobry wieczór panie Horan, No, no - sparaliżowało całe moje ciało, poczynając od stóp, a kończąc na głowie. Znajomy głos Olly'ego nie służy mi, a przynajmniej nie teraz. Ta, Murs też siedzi w tym bagnie, ale jest jednym z pupilków i już nie raz kogoś wkopał u szefa. 
-Wiesz Olly, pogadamy potem ignorując jego wszelkie starania abym zwrócił na niego uwagę powoli się cofnąłem. Mimo, iż wszędzie panowały egipskie ciemności zauważyłem dwie osoby pod drzewem. Nie najlepsza sytuacja, jedna co rusz wymierzała ciosy drugiej. 
  Całkowicie zboczyłem z obskurnego chodnika, więc teraz mijałem jedynie oroszone krzaki lub stare patyki. W tej chwili mogłem się lepiej przyjrzeć całej sytuacji. Na ziemi leżała dziewczyna, która co rusz dostawała ciosy od chłopaka. Zagotowało się we mnie, zresztą mam tak za każdym razem gdy widzę podobną sytuację. Udaje ''wyższego'' znęcając się nad słabszymi, lepiej zmierzyłby się z kimś równym sobie. 
- Ej! - krzyknąłem. Napastnik niczym oparzony odskoczył od ofiary z zapewne obawą pojawienia się policji. Typowy chojrak. 
- Nic ci nie jest? - kucnąłem przy trzęsącej się dziewczynie.
- Nie, nic... - odparła ochrypłym głosem po czym wstała kierując się w stronę chodnika. Dość szybko zniknęła z pola widzenia zostawiając mnie samego pod starym dębem. 
  ''Nie ma za co, serio...'' - odpowiedziałem sam sobie w myślach. Cóż, gadatliwa to nie była. Ostatni raz odwróciłem się w celu upewnienia, że nikt na mnie nie patrzy jednak mój wzrok wykrył coś. Była to czerwona mała torebka, zapewne tamtej dziewczyny. Na początku skarciłem się za chęć zabrania jej, lecz po dłuższym czasie stwierdziłem, że to jednak wcale nie jest zły pomysł. 

  Następnego dnia obudził mnie dobrze znany kawałek piosenki Rolling Stones'ów. Mimo, iż właśnie ta melodia wybudza mnie codziennie z błogiego snu szczerze uwielbiam ją. Śpiew to moja pasja, którą bardzo sobie upodobałem. Praca to chwilami koszmar, fakt, ale nie na tyle okropny by oderwać mnie od tego hobby. Nucę kiedy jestem sam lub z przyjaciółmi, stukam palcami w rytm usłyszanej piosenki, a gitarę zabieram praktycznie wszędzie ze sobą. Jestem temu oddany w stu procentach. Leniwie przecierając oczy wstałem z wygodnego łóżka po czym powlokłem się do łazienki. Nie należę do osób wręcz uwielbiających godzinne ubieranie się, więc doprowadzenie swojego ciała do porządku zajęło mi jedynie dziesięć minut.
  Nadal ospale minąłem próg sypialni z piżamą w ręku. Ciągle mam dziwne wrażenie, że te wszytskie wczorajsze wydarzenia to sen, a jednak nie. W oczy rzuciła mi się zguba dziewczyny, torebka. A może jednak przejrzę? - przemknęło mi przez myśl. ''Nie, to zły pomysł, nie mogę'', ''Tak, a może jednak spróbuję?''. Biłem się z myślami dość długo jednak w ostateczności torebka skończyła w moich rękach. Telefon, tak, to mój cel.  Nie czekając ująłem urządzenie w dłoń po czym sprawdziłem listę kontaktów.
Babcia
Mama
Tata
Rose
Drugi numer (awaryjny)
Klasnąłem w dłonie, mam to czego szukałem. Bez wahania wstukałem numer w swojego białego iPhone'e po czym nacisnąłem zieloną słuchawkę. 
- Halo? - usłyszałem zachrypnięty głos po drugiej stronie
~~~
Edit: No i jest, pierwszy! Jak wam się podoba? Liczę na szczere komentarze. Następny pojawi się być może w poniedziałek, przepraszam, ale mam istny zapierdziel :c 
Edit2: Pamiętajcie, że nie należy, aż tak brać akcję pierwszego rozdziału do siebie, przypominam, że to nie będzie kolejne, słodkie opowiadanie.

czwartek, 11 lipca 2013

Prologue

  Codziennie zastanawiam się czym są pieniądze. Ósmym cudem świata, lub po prostu zwykłymi kawałkami papieru. Niemalże każdemu człowiekowi zależy na nich i nieraz nawet grupy ludzi tracą zdrowie tylko po to żeby je mieć. Głupie dobro materialne, które opętuje ludzi w swoje sidła. To one ważą losy całego świata. Jeśli nie masz ich wystarczająco dużo- jesteś nikim. Cóż, tak czy siak byłem istnym idiotą, że, aż całkowicie zatraciłem się na ich punkcie...
  Wszystko zaczęło się wraz z końcem X-Factor. Przegraliśmy. Pech, lecz mimo tego wytwórnie płytowe rzuciły się na nas niczym wygłodniałe wilki na mięso. ''Miliony na waszym koncie!'' ''Armia oddanych fanów!'' ''Praca z P R O F E S J O N A L I S T A M I!'' ''Zgódźcie się, a nie będziecie żałować!'' - Co rusz dochodziły do nas nowe propozycje. Teraz mogę stwierdzić, że nawet hieny nie są tak czepliwe jak one. Podpisaliśmy ''cyrograf'' z jedną z nich. Tą, niby ''najlepszą''. Grube pieniądze, sława i miliony fanów za jakieś kilka małych haczyków. Ta, gdybym ja wtedy pomyślał co dla nich znaczy ''małe''..
  Było świetnie, z dnia na dzień przybywało nam adoratorek, a szmal wpływał na konto. Spełniło się to, czego oczekiwałem. Tamto życie było cudem, niczego mi nie brakowało, ale zahipnotyzowany tym zapomniałem o najważniejszym- rodzinie. Wyrosłem już z etapu małego chłopca i nie muszę wykonywać kilka połączeń dziennie do mamy, ale ona ciągle tego potrzebuje. Dla niej przecież zawsze będę kochanym skarbem, który z byle powodu biegnie przytulić się do swojej rodzicielki i szuka u niej schronienia. 
  Teraz porównując dawnych nas do aktualnych w oczach stają mi łzy. Ta słona ciecz bólu i rozpaczy tak bardzo ostatnio upodobała sobie mnie. Chcieliśmy przecież dobra: swojego, jak i fanów. Cóż, przecież wszyscy znamy dobrze to chore życie, w którym pomyślność szybko zamienia się w zło. Wystarczy tylko popatrzeć jak pijany Zayn wraca z imprezy, na którą wysłała go firma menadżerska. Zaniedbuje powoli siebie jak i Pezz. Oni chcą wielkiego rozgłosu, więc specjalnie wysyłają nas do znanych klubów na całe noce. Nie raz zdarzyło się, że celowo dosypywali któremuś z naszej piątki jakieś świństwo do drinka. To wszystko tak strasznie nas niszczy. Hazza i jego pocięte nadgarstki to jeden wielki dramat tak samo jak rany po wkuwaniu narkotyków Louis'ego. Wiele razy widywałem siostrę Harry'ego płaczącą nad stanem brata. Tak, Gem wie o wszystkim, zresztą przecież sama jest wmieszana w tą paranoje. 
  Ukrywaliśmy to przez jakiś czas, ale potem już wszystko stało nam się obojętne. Bandamki na rękach i tony pudru zniknęły razem z pojawieniem się łez i rozpaczy. Niewątpliwie popadliśmy w depresję, a to wszystko przez jedną, wielką durnotę. Przecież ja tylko chciałem spełniać marzenia i robić to co kocham! Przerodziło się to niestety w pożądanie, którego teraz tak bardzo żałuję...
  Czasami mam wrażenie, że to tylko koszmar z którego po chwili się obudzę, a wszyscy ludzie, którzy na mnie zarabiają są zwykłymi demonami mojej wyobraźni. Jak jednak długo mam czekać aby się obudzić? Kilka miesięcy, czy może całe marne życie?
~~~
Edit: Hej wszystkim! :) Wzięłam się ostro za nowy blog, którego w swoim małym zeszyciku już powoli kończę. Mam nadzieję, że opowiadanie przypadnie wam do gustu i zechcecie zagłębić się w tą historię :) + Zapraszam do zakładki ''Informowani'' chętnie będę was powiadamiać o nowych rozdziałach :)